Autor Wiadomość
zdunek
PostWysłany: Czw 10:15, 21 Lut 2013    Temat postu:

polecam
Astrate
PostWysłany: Pon 15:29, 31 Mar 2008    Temat postu:

,,A pełno było krwi
na ziemi i w obłokach,
w sercu ciemność i trwoga
w ustach milczenia krzyż..."




,,Wojna zbierała swe żniwo zarówno wśród żołnierzy jak i pospólstwa. Krwawe potyczki w wielu przypadkach przenosiły się do okolicznych wsi i miast. Jednym z nich było wielkie miasto Welnir spustoszone przez ścierające się nieopodal armie. W walkach szczególnie wsławiła się grupa ,,Sztylet" dowodzona przez dziesiętnika Astrate Ragnara..."

Kar Miranion od Miecza: ,,Wielkie wojny Cesarstwa"




Pełnia. Luna uśmiecha się do polujących w ruinach. Już trzecią godzinę przemykaliśmy się w ruinach unikając rozstawionych wszędzie czujek wroga. Naszym zadaniem było odnaleźć i pochwycić generała Josiha Falkbeera. Niestety w głównym obozie go nie było. Od złapanego strażnika dowiedzieliśmy się, dowódca rozłożył mały obóz gdzieś w mieście i z porozumiewa się z oddziałami za pośrednictwem magów. Rozwiązanie to było o tyle nowatorskie co irytujące. Gdy weszliśmy w jedną z bocznych uliczek rozesłałem ludzi po domach aby je zbadali.
-Nad czym tak rozmyślasz? - odezwała sie Taisha
-Zastanawiam się- powiedziałem po chwili - Czy przypadkiem nasze poszukiwania nie wiodą na manowce.
-Jak to? - zatrzymała się zdziwiona
- Czyżbyś chciał zrezygnować? - Katia wyszła z najbliższego budynku
- Nie - odparłem - Ale to wszystko jest niezmiernie denerwujące - podniosłem kamień i cisnąłem go w powietrze -Gdzie on u diabła zniknął?
-Nie denerwuj się przyjacielu -położyła swą dłoń na moim ramieniu - Musisz być spokojny. Akcje robione w złości rzadko sie udają.

Silny wstrząs rzucił nas na kolana a budynek obok zapadł się.
- Tachus! Mitrat! - krzyknęła Taisha zrywając się i biegnąc w stronę ruin.
- Stój! - Chwyciłem ją za rękę i przyciągnąłem do siebie. - To zbyt niebezpieczne.
Po około trzech minutach jedna z belek osunęła się a z budynku wyszedł Mitrat kaszląc głośno. Jedno oko zalała mu krew z rozciętej głowy.
-Cholera. Mówiłem, żeby nie ruszać tych drzwi - wycharczał krztusząc się pyłem.
-Nic ci nie jest? Co z Tachusem? - zapytałem
-Mi nic - dotknął czoła - powierzchowna - mruknął. Zerwał kawałek płaszcza i zawinął nim ranę -Tachusowi nic nie jest.
-Dzięki bogom - Taisha odetchnęła z ulga
-Co się stało? - zapytałem po chwili
- Znaleźliśmy w domu piwnicę - przepłukał usta wodą z manierki - Były tam zamknięte drzwi a w koło walały się wyrwane z muru kamienie i zaprawa. Oczywiście ten młotek od razu pociągnął za klamkę. Szczęknął mechanizm i wszystko zaczęło sie walić. Ktoś musiał ten dom wcześniej zaminować prochem. - przerwał na chwilę - Spadające belki rozdzieliły nas na schodach na parter. Na szczęście nic mu nie jest. Obecnie próbuje odgruzować przejście.
- Dobra - ruszyłem powoli w stronę gruzowiska - Katia idź i zwołaj resztę.
We trójkę ruszyliśmy między gruzami do piwnic, gdzie uwięziony był wojownik. Po chwili drogę zablokowała nam sterta głazów.
- Tachus!- krzyknął Mitrat - Jak ci idzie?
-Jeszcze chwila i się przebije! - dobiegł nas przytłumiony głos. Stękniecie i spory głaz wpadł do środka a w dziurze pojawiła sie twarz Notuma.
-Heh - odetchnął świeżym powietrzem - Miło zobaczyć wasze gęby - uśmiechnął sie.
- Wiesz jakiego strachu nam napędziłeś? - złajałem go - Najpierw sprawdź drzwi, zanim je otworzysz!
- Nie przeżywaj - powiedział szczerząc zęby - Nikomu nic się nie stało i chyba znalazłem Falkbeera - wskazał na ciemny kształt leżący z tyłu.
-Naprawdę? - dobiegł nas z tyłu spokojny głos Luthiel - Dobrze, już zaczynałam się nudzić.
-Zamiast gadać pomóżcie mi zrobić przejście - powiedział ciężko Mitrat przepychając ciężki głaz.
Zaczeliśmy powiększać otwór i po około pół godziny pracy zdołaliśmy przejść do praktycznie nietkniętej piwnicy.

-Ładny kawał żelastwa - skwitowała Katia podchodząc do ciężkich, stalowych drzwi pokrytych dziwnymi znakami.
- Ciekawe czemu to zamurowano? - zastanowiła się Silmarwen przyglądając się wielkim cegłom leżącym przy drzwiach.
Taisha podniosła kamień na którym widniały ślady krwi.
- Może bali się tego, co mogło stamtąd wyjść.
-Albo tego co mogło tu przyjść - Tachus wskazał na ciało przykryte jego płaszczem - To jeden ze strażników generała. Ma na ramieniu płonący miecz.
- Nie mamy wyjścia - powiedziałem zapalając pochodnie - Musimy dopaść Joesiha.
Wszedłem w ciemny korytarz a reszta ruszyła za mną.
Tunel przypominał korytarz jakiejś świątyni. Na ścianach znajdowały się hieroglify, wiele zachlapanych było krwią najpewniej ludzką.

-Straszne miejsce - powiedziała cicho Taisha
- To ruiny jaszczurów- niespodziewanie odezwał się Jastrząb
- A co oni mieliby tu robić? - zapytałem sie, lecz wojownik ponownie zamilkł.
Im dłużej byliśmy w tych ruinach, tym bardziej potęgowało się w nas uczucie osamotnienia i bezsilności.
- Daleko jeszcze? - zapytała Silmarwena. Pytanie było czysto retoryczne i miało na celu nawiązanie rozmowy i rozluźnienie napiętej atmosfery.
- Nie wiem- spojrzałem w ich stronę - Ten korytarz ciągnie sie w... - nagle potknąłem się o coś okrągłego. Pod moimi nogami leżała ludzka, wpół nadgniła głowa. Z otwartych ust wyszedł duży, czarny szczur. Wzdrygnąłem się mimowolnie i rozejrzałem się.
Staliśmy na skrzyżowaniu a wkoło nas leżały trupy sześciu żołnierzy Romen-doru. Przy ścianie po prawej siedział mężczyzna z ziejąca dziurą zamiast serca. Za nim na ścianie wykwitła szkarłatna smuga. Obok niego leżał oficer, któremu wielkie szpony rozerwała tętnice. Jego krew poznaczyła sufit licznymi plamami. Wszyscy zginęli szybką śmiercią. Smród wcześniej przytłumiony przez odór świątyni uderzył z całą mocą.
-Kto na bogów mógłby zrobić coś takiego? - zapytała wstrząśnięta Tasartia

- Katia poprowadź dalej Taishę i bliźniaczki - rozkazałem obawiając się o zdrowie psychiczne dziewczyn w związku z długim przyglądaniem się rozkładającym się ciałom - Macie się nie oglądać - odetchnąłem ciężko z trudem powstrzymując nudności. Gdy dziewczyny odeszły zwróciłem się do reszty:
- Co o tym sadzicie?
- Robota jednego przeciwnika - Mitrat wstał od trupa dowódcy - ale wydarzyło sie to z dwa dni temu.
- Nie był to humanoid - dodała Luthiel - Najpewniej jaszczur.
- Tego się obawiałem- podałem Jastrzębiowi pochodnię i zdjąłem z pleców pakunek zawinięty w skórę.
Tachus z zachwytem spojrzał na arektabuz znajdujący się w moich rękach. Przy wylocie lufy znajdowało sie ostrze topora czyniące z niego broń zarówno na odległość jak i wręcz.
Nabiłem broń. Gdy skończyłem zarzuciłem rusznicę na ramię i ruszyliśmy w stronę Kati
Po wyjaśnieniu sytuacji poszliśmy korytarzem w lewo. Około czterysta metrów dalej korytarz się rozszerzył. Znaleźliśmy się w wielkiej sali oświetlonej przez szkarłatny kryształ zawieszony pod sufitem. W środku sali znajdował się podest. Otaczające go schody zabarwione były na czerwono przez zakrzepłą krew. Na ich szczycie połyskiwała srebrzysta klatka w której siedziała olbrzymia, łuskowata postać. Gdy weszliśmy stwór podniósł łeb. Zaczął rozglądać się łapczywie.
- Chcecie mnie dobić? - zaśmiał się chrapliwie - Tamci też myśleli ze mi poradzą. Chodźcie i ich pomścijcie!
Gad podniósł się ukazując w pełni swą posturę. Był przerażająco wielki, liczył z dziewięć a może i dziesięć stóp. Zasyczał ukazując żółte i ostre jak brzytwy kły. Ogon przeciął ze świstem powietrze.
- Dalej! Na co czekacie głupcy? - wielkie cielsko uderzyło w kraty wydając nieprzyjemny zgrzyt.
- Nie będziemy walczyć - rzekłem podchodząc bliżej - Zabiłeś naszych wrogów, nie mamy wobec ciebie złych zamiarów.
-Łżesz - zasyczał - Chcesz mnie oszukać, by łatwiej zwyciężyć.
-Gdybym pragnął twojej śmierci, już byś nie żył - powiedziałem twardo.
- Czego więc chcesz?- jaszczur nieco się uspokoił
- Informacji - odparłem i rozejrzałem się po sali rozmyślając - I jeszcze czegoś.
- Czego - zapytał podejrzliwie
- Twej pomocy - powiedziałem po chwili
-Ha!- roześmiał sie szyderczo - Co ,,TY" możesz mi zaoferować?
-Na przykład... - zrobiłem pauzę - Twoje życie - uniosłem dłoń a wiewiórki napięły swoje mordercze sześćdziesiątki.
- Ha. Jednak masz jaja człeku - zadrwił - Niech będzie.
-Będziesz mi służył pomocą przez pięć lat. Niewiele jak dla was - starałem się zachować spokojny głos, ale wiedziałem, że stąpam po kruchym lodzie. - I przyrzekniesz mi, że w żaden sposób nie skrzywdzisz ani mnie, ani nikogo z mojego oddziału. Przyrzeknij na swój lud i swą krew. - rzuciłem gadowi mój sztylet.
On popatrzył się na mnie zimnymi jak lud oczyma i skinął głową.
- Ja Darkon przyrzekam na mój lud - rozciął dłoń a na ziemię zaczęły kapać karminowe krople - i na swą krew, że przez pięć lat będę ci służył i nie skrzywdzę nikogo z twego otoczenia.
-Dobrze - skinąłem głową a Taisha nacisnęła błyszczące czerwienią oko jaszczura przy wejściu. Klatka zniknęła.
- Za pięć lat lepiej ze strachem oglądaj się za siebie.
- Spodziewałem sie tego- odparłem - Jestem Astrate Ragnar.
-Jestem Darkon. Cała przyjemność po mojej stronie - uśmiechnął sie sycząc
Ruszyliśmy w stronę skrzyżowania. Ukradkiem obtarłem zimny pot, który wystąpił mi na czoło.
Jaszczur poprowadził nas korytarzem aż stanęliśmy przed kamienną płytą.
- To tu? - zapytałem
- Taa, parszywe szczury uciekły, gdy rozprawiłem się z żołdakami. Nie przebijesz tej płyty - dodał widząc, że podszedłem do niej i postukałem w nią głownią miecza.
- Cofnijcie sie o przynajmniej sto metrów - powiedziałem nakładając ochronne okulary z kryształu górskiego. Zawiązałem na twarzy chustę i zdjąłem z pleców arektabuz. Zapaliłem lont i wycelowałem.
Masywna, metalowa kula wystrzeliła z lufy. Gazy wylotowe rozdęły ją niszcząc cały mechanizm. Huk oraz fala uderzeniowa rzuciły mnie na kolana. W uszach mi dzwoniło i nie mogłem zachować równowagi. Padłem na ziemię i straciłem przytomność.

Dobudził mnie cios w szczękę. Otworzyłem oczy i zobaczyłem klęczącą nade mną Katię.
- Nareszcie się obudziłeś. - powiedziała z uśmiechem
- Nikt mnie nie ostrzegł, że to będzie takie głośne - powiedziałem z trudem . Próbowałem się podnieść, ale dziewczyna mnie przytrzymała.
- Chyba masz wstrząs mózgu - powiedziała cicho - lepiej się nie podnoś.
- Na szczęście słuch mam w porządku - mruknąłem i rozejrzałem się. Byliśmy na zewnątrz. Obok siedział starszy człowiek z krótkimi, siwymi włosami. Kamienna twarz dumnie patrzyła przed siebie. Ręce miał skute a za nim niczym kat stał Jastrząb bacznie go obserwując. Jaszczur oglądał jakiś przedmiot obracając go w wielkich łapach.
- Więc dopadliście Joesiha - z trudem formowałem słowa a świat znowu zaczął wirować.
- Twój pocisk uszkodził kamień. Jaszczur dokończył zadanie. - uśmiechnęła się, lecz natychmiast zbladła - Ragnar! Co jest? Nie zasypiaj! Ragnar!
Ponownie straciłem przytomność. Obudziłem się w obozie naszych wojsk. Bez generała armia Romen-doru straciła głowę i szybko została wyparta z tego terenu. Nasza grupa otrzymała odznaczenia za dobrą służbę a ja dodatkowo dostałem reprymendę za zniszczenie cennej broni. Darkon dotrzymuje swojej obietnicy i jest bardzo pomocny.
Astrate
PostWysłany: Pon 15:28, 31 Mar 2008    Temat postu:

Cóż może powiedzieć o sobie skromny sługa naszego ukochanego Cesarza?

Moje najmłodsze lata życia nie były ciekawe. Wychowywałem się jako syn kowala w dalekiej wiosce na skraju cesarstwa.

Życie biegło spokojnie, może nawet zbyt spokojnie jak na mój gust. Bo cóż fascynującego można robić na prowincjonalnej wiosce? Praca na roli lub w kuźni nie była tym o czym marzyłem. Gdy przybyli ludzie cesarza zabierając chłopów do armii nie czekałem ani chwili. Szczerze mówiąc nie zdziwili się widząc podrostka, chcącego się zaciągnąć. Wieści o możliwej wojnie rozchodziły się szybko i takich jak ja było wielu.

Opuściłem wioskę i jako rekrut wyruszyłem razem z resztą zaciągu. Naszą grupę poddano dziwnym testom wysiłkowym, którym podołałem ja i kilku innych chłopaków. Dowódcy chcieli utworzyć nowa grupę. Na wypadek otwartych działań wojennych miała ona na celu walkę na tyłach wroga i sianie zamętu w zaopatrzeniu.

,,Jesteście czystymi kartami, a ten kto tu przychodzi niech pożegna się z przeszłością. Wasze grzech są wymazane. Zaczynacie tu nowe życie, wiec wykorzystajcie je mądrze."

Takimi słowami przywitał nas kapitan. Było nas w sumie siedemnaścioro - grupa bez przeszłości. Dostaliśmy nowe imiona i tożsamości. Staliśmy się nowymi bytami. Szkolenie trwało trzy lata. W tym czasie zżyliśmy się ze sobą. Szkolono nas w walce różnymi broniami, ale każdy miał swoją ulubioną. Ja pokochałem walkę mieczem i kuszą co szło mi bardzo dobrze. Po nauce walki przyszedł czas na inne dziedziny wiedzy. Taktyka, strategia, zwiad i tym podobne. Czas płynął. Szybko wspinając się po drabinie awansów zostałem odznaczony na adiutanta.

Potem zaatakowaliśmy tą nieszczęsną twierdzę graniczną:


-Wykryli nas! - bliźniaczki krzyknęły unisono

W twierdzy panował rozgardiasz a na błoniach rozbrzmiał róg alarmowy a wszędzie rozległy się odgłosy wielu okutych stup. Dźwięk podobny do nadchodzącej burzy zbliżał się do nas.

Kremer - nasz dowódca spojrzał na nas ze spokojem.

- Już kończę. - powiedział spokojnie - Utrzymajcie się przez kilka minut.

- Robi się - odparła radośnie Katia podeszła do drzwi gdzie stał Jastrząb z bronią w gotowości. Kapitan wrócił do ustawiania w magazynie butelek z miksturą otrzymaną w koszarach.

Gdy się nią potrząsnęło powodowała olbrzymi wybuch. W połowie drogi do drzwi wojowniczka zatrzymała się i popatrzyła na wymiary framugi a potem na swój miecz. Zrezygnowana usiadła w kącie i wyciągnęła butelkę wina.

- Twoje zdrowie przyjacielu. Dziś twoja kolej się zabawić.

Potężne uderzenie wstrząsnęło magazynem a drzwi wypadły z zawiasów a do środka zaczęli wlewać się wrogowie. Pierwszą falę zatrzymały bliźniaczki. Wystrzeliłem na ślepo i rzuciłem się z mieczem na wrogów. Walczyliśmy przez wiele długich minut gdy przez hałas przedarło się oczekiwane hasło:

- Skończone! Wycofać się.

Silmarwen wyrzuciła przez okno drabinkę sznurową i pędząc jak wiatr razem z siostrą znalazły się na ziemi. Za nimi wyrzucając wcześniej miecz wyskoczyła Katia. Wojowniczka nawet sie nie kłopotała schodzeniem. Kilka stóp nad ziemia złapała się szczebli amortyzując upadek. Przyszła kolej na nas. Zostawiliśmy Kramera by nas osłaniał i szybko zeszliśmy na dół. Z niepokojem czekaliśmy na kapitana. Rozległ się stłumiony krzyk i jakiś ciemny kształt z hukiem spadł obok nas. Spojrzałem na niego obawiając się najgorszego. Dowódca leżał na plecach a w jego szyi tkwiło drzewce bełtu. Jego puste oczy patrzyły w dal.

Bliźniaczki rzuciły się w jego stronę z krzykiem. Przytrzymałem je.

- Nic mu już nie pomoże- powiedziałem cicho - Ale my musimy przeżyć. Zabierzmy go do domu.

Katia zarzuciła ciało Kramera na ramię i szybko oddaliliśmy się z tego miejsca. Po pewnym czasie doszliśmy do miejsca zbiórki. Znajdowała się tam już druga grupa, która miała wysadzić zbrojownie wroga. Z całej grupy zostało ich czworo. Gdy weszliśmy na polanę zamkiem wstrząsnęła seria eksplozji, a horyzont rozjaśniła łuna pożaru.

- Kramer nie żyje - powiedziałem cicho. Mitrat oparty o swą glewię skina głową.

- Przynajmniej wy przeżyliście- powiedział niezwracając uwagi na cichy szloch za plecami. Taisha - nasza kochana magiczka wypłakiwała się w szatę Luthien.

- Potrzebny nam nowy dowódca... - zagrzmiał Tachus

- Nie teraz - uciąłem rozmowę- Uzgodnimy to po powrocie do koszar.

Ruszylismy w las, w strone domu...


Po powrocie odbył się pogrzeb Kramera i reszty poległych. Jego śmierć postawiła nas przed poważnym problemem: kto ma objąć dowodzenie? Bez dowódcy morale było na poziomie błota po którym maszerowały wojska Cesarza. Zwołano zebranie. Na nim, ku mojemu zdziwieniu padł pomysł abym to ja objął ta funkcję. Na początku chciałem odmówić tłumacząc, że się nie nadaję ale oni nie ustępowali. Pod wpływem ich namów zgodziłem sie. Nie mieliśmy czasu aby świętować moją nominację.



Wojna rozgorzała na całego a my zostaliśmy rzuceni w najgorsze młyny. Tylko dzięki opatrzności nie straciliśmy nikogo więcej.

Teraz nasze życie trochę się uspokoiło. Nareszcie mamy czas na odpoczynek i własne sprawy.
Astrate
PostWysłany: Pon 21:45, 10 Mar 2008    Temat postu:

Szkolenie wojskowe - tak fizyczne jak i psychiczne - zaczyna się niemal natychmiast po przyjęciu do oddziału. Ma ono za zadaniae wyrobić wytrwałość, twardość (szczególny nacisk kładzie się na obojętność na ból)niezależność, zdolności przywódcze i umiejętność współdziałania w grupie. Żołnierze nie miażdżą wroga za pomocą prymitywnej siły, ponieważ prowadzi to do niepotrzebnego wytracania zasobów ludzkich. Oddziały zawsze stosują wymyślne strategie mające na celu minimalizacje strat własnych.


Piechota


Uzbrojenie:
-Hełm
- Prostokątna tarcza (scutum)
- Pancerz zbroja segmentowa (lorica segmentata)
- Ciężka włócznia (hasta) lub oszczep (pilum)
- Krótki, obusieczny miecz (gladius)



Organizacja:
Legion 13 000 żołnierzy
Kohorta 500 żołnierzy
Centuria 110 żołnierzy
Tetrarchia 33 żołnierzy
Tercja 3 żołnierzy

Oddziały konne i piechota są w legionie pancernym zintegrowane na poziomie kohorty: cztery centurie jazdy (dwie chilarchów i dwie merarchów), sześć piechoty, trzy wsparcia (maszyny) i trzy mieszane (medyczne, magiczne itp.)




Oddział wsparcia ogniowego stanowią dwie tetrarchie wyposażone w siedem trebuszetów z pełną obsługa liczącą czterdzieści osób, trzy jeże z dziesiecioma ludźmi i trzy bombardy z dwunastoma ludźmi. Dodatkowo każda tetrarchia piechoty posiada na stanie jednego skorpiona.




Strzelcy (auxiliary)



uzbrojeni są w trzy rodzaje broni:
-tradycyjne łuki
-kusze



-arbalisty




Po objęciu przez Astrate Ragnara stanowiska generała nastapiło wiele reform w stylu walki tego oddziału. Jego bitewne doświadczenie zaowocowało wypracowaniem nowej techniki zwanej szykiem trójkowym. Zamiast bezskładnego strzelania strzelcy ustawiają się w trójszeregu .
Po kolei każdy rząd oddaje salwę, po czym kuca dając wolną linię następnemu. Gdy trzecia linia strzeli cykl się powtarza.
Arbalisty są dostępne tylko do najlepszych, a ich celem jest likwidacja dowódców i cięższych jednostek, zanim te zagrożą reszcie wojska.

Jazda (ekwici)



Setka ekwitów stanowi centurię, dzielącą się na pododdziały zwane decuriae, składające się z dziesięciu osób, każda pod dowództwem dziesiętnika (decurio)

Uzbrojenie:[/b]



-zbroja (lorica hamata),

-hełm żelazny,

-prostokątna tarcza jeździecka,

-włócznia (lancae),

-długi miecz (spaha)
Astrate
PostWysłany: Wto 16:51, 12 Lut 2008    Temat postu: Twórczość Astrate Ragnara

Chłodny, poranny wiatr załopotał flagami Vanthii nad bramami miasta. Odpiąłem plecak i usiadłem na dużym kamieniu przy trakcie. Słońce powoli wspinało się po nieboskłonie zalewając wszystko szkarłatną poświatą. Od strony bram rozległo się donośne dudnienie a z mgły wyłoniła się wielka postać Darkona.
-Dostałem twoją wiadomość, więc jestem – powiedział beznamiętnie – O co chodzi?
-Jak wszyscy się zjawią to powiem o co chodzi – odparłem ziewając
Odkąd wyszedłem od Hitoshii biegałem po mieście załatwiając prowiant i uzbrojenie na wyprawę oraz wysłałem wici do Darkona i mojego oddziału.
Byłem śmiertelnie zmęczony, ale nie dałem tego po sobie poznać.
-A kiedy tu przyjdą? – zasyczał cicho
-Powinni być kwadrans temu - powiedziałem po chwili przyglądania się słońcu
-Bylibyśmy –z mgły od strony lasu dobiegł głos Kati – ale Marat nie chciał nam dać przepustki.
- Jak wrócimy dostanie się nam wszystkim – Tasartia wyszła zza drzew obok traktu. Jej rude włosy rozbłysły w porannym świetle. Taisha i Mitrat wyszli zaraz za nią.
-Cieszę się, że przyszliście – powiedziałem, gdy grupa się zbliżyła
-Nawet gdyby na drodze stał smok lub demon i tak byśmy przyszli przyjacielu – powiedział Mitrat
-Dzięki – uśmiechnąłem się lekko, ale ten uśmiech szybko zgasł – Właśnie w tym tkwi problem Mitracie. Właśnie w smoku. Chyba nasza wyprawa skończy się walką z jednym.
- Co?- Taisha popatrzyła na mnie ze strachem
- To jest najgorszy scenariusz – powiedziałem uspokajająco – Nie oczekuje, że pójdziecie ze mną. To szalenie niebezpieczne i zupełnie niezwiązane z woj… - urwałem, gdy Katia walnęła mnie w potylicę zrzucając z kamienia.
- Nie słuchałeś Mitrata młotku? – zapytała gdy podnosiłem się z ziemi – Pójdziemy za tobą nawet do piekła.
- Przyznam smok to dość przerażająca perspektywa – dodał Mitrat – ale skoro musisz tam iść po pójdziemy z tobą.
- Jak ten smok się nazywa? – zapytała Taisha
- Relimus - powiedziałem po chwili
- To dość młody smok – spojrzała na wschodzące słońce – Agresywny, biały smok. Zwany Lodową Zagładą. Jego prawdziwe imię to – zamyśliła się- Imaralif Naizd.
- Sporo o nim wiesz – powiedziałem z podziwem i aprobatą
- Mój mistrz kilka razy o nim wspominał – odparła skromnie
- Więc ruszamy czy czekamy na nadejście lata? – nagle odezwał się Darkon
- Racja - przytaknęła wiewiórka rozglądając się – Jak ten stary dziad się obudzi i odkryje, że nas nie ma to będą kłopoty.
- Tasartia – upomniałem ją – nie zapominaj, że to jest twój przełożony.
*

W pobliskiej wiosce kupiliśmy wierzchowce i wóz dla Darkona, które znacznie skróciły czas podróży. W ciągu dwóch dni dotarliśmy do podgórza a odnalezienie jaskini zajęło kolejny dzień. Już z oddali poczuliśmy mroźny wiatr wiejący od jamy bestii. Gdy się zbliżyliśmy zobaczyłem gruszę. Białe drzewo rosło dokładnie naprzeciw wejścia będąc cały czas omiatane lodowym oddechem. Otuliłem się szczelniej płaszczem i postąpiłem kilka kroków naprzód. Gdy już miałem chwycić ostatni owoc ziemia się zatrzęsła. Smok wstał i próbował rozłożyć skrzydła, lecz ściany mu na to nie pozwoliły. Wyciągnąłem miecz i zaatakowałem starając się związać go walką w jaskini. Gdyby z niej wyszedł byłoby po nas. Trafiłem w nogę, lecz ostrze się odbiło. Bestia zwróciła wielki łeb w moją stronę. Usłyszałem dźwięk wciąganego powietrza. Szybko rzuciłem się między nogi jaszczura, ale stożek zimna mnie dopadł. Gdy próbowałem wstać prawa noga odmówiła mi posłuszeństwa. Spojrzałem w dół. Cała nogawka spodni pokryta była grubą warstwą lodu. Pozbyłem się go uderzeniem miecza. Odwróciłem się i stanąłem twarzą w twarz z smokiem. Dźwięk wciąganego powietrza. Już nie mogłem uciec. Pchnąłem mieczem w pokrytą łuskami pierś. Bez efektu. Nagle smok zaryczał i wzniósł łeb do góry. Spadły na mnie olbrzymie krople szkarłatnej krwi. Głośny huk oznajmił, że Darkon i Katia dobrali się już do Remilusa i całkiem nieźle sobie radzą. Mitrat podbiegł do mnie i wziął mnie pod ramię.
- Uciekajmy! Realizujemy dalszą część twojego planu!- powiedział szybko
Wyrwałem się i pokuśtykałem w stronę smoka
-Jeśli to ma się udać musimy go zająć we czwórkę! – rzuciłem przez ramię
Zacząłem wściekle rąbać jego nogę, co nie przynosiło żadnego efektu poza tym, że ostrze się wyszczerbiło. Kątem oka ujrzałem Taishę inkantującą zaklęcie. Pomarańczowo – czerwona kula wystrzeliła z jej dłoni i poleciała w stronę sopli wiszących pod sufitem. Huknęło a z góry posypały się lodowe sztylety. Szponiaste przednie łapy już unosiły się w górę aby zgnieść nas, gdy lodowa włócznia wbiła się w jego plecy, zwalając go na ziemię.
Usłyszałem śmiertelny trzask podobnej do bicza szyi, wyciągniętej w nagłym przeciwstawieniu się ruchowi, która podniosła się w górę i pękła.
Przeżyliśmy. Ja miałem poważnie uszkodzoną nogę. Katia miała połamane żebra, gdy została trafiona ogonem a Darkon złamaną rękę. Pozbieraliśmy część skarbu. Wśród błyskotek znalazłem prosty, czarny miecz dwuręczny. Gdy chwyciłem go w ręce zauważyłem, że ostrze zostało zrobione tak by miażdżyć a nie ciąć. Jako że mój stary się wyszczerbił z chęcią przywłaszczyłem sobie to cacko. Przed odjazdem zerwałem jeszcze owoc białej gruszy, który ukryłem w szkatule.

Powered by phpBB (php5) 2.0.11 [CR] C 2001, 2002
phpBB Group, hosted by kei.pl
Design forum - r@ven web for phpbb.pl